niedziela, czerwca 29, 2014

Południowe Indie 2014 - Hinduskie wesele



Może teraz uda mi się napisać trochę więcej, żałuję, że nie pisałam będąc tam, kiedy wszystko było takie realne i intensywne,
 z drugiej strony pisanie o podróży teraz, kiedy  minęły prawie dwa miesiące pozwala mi trochę do tego wrócić i porozmyślać.

 Spodziewałam się, że wesele będzie cudownym doświadczeniem, takie kiedyś było wesele Heli i Iliesa w Tunezji,  zastanawiałam się ile będzie podobieństw. Żałuję, że nie opisałam ich wesela, wiem, że się przymierzałam, to teraz Wy niestety nie będziecie mieli porówniania

 Chennai, dom rodzinny Saraanana, piątek wieczór - przygotowanie przyszłego Pana Młodego do ceremonii ślubnej.
 Dom rodziców Sarana odwiedziliśmy po raz pierwszy, zaraz za drzwiami wejściowymi był dość duży pokój z krzesłami. fotelami, gdzie zbierała się rodzina i przyjaciele, myślę, że nie tylko tego wieczoru, ale zawsze. Ten był szczególny, ludzi było bardzo dużo. Wchodzili i wychodzili, przynoszono drobne prezenty mające symbolizować dostatek. Saran siedział na  krześle, przed nim leżały dary: owoce, ryż , różne wonności i "mazidła" . Kobiety z jego rodziny po kolei smarował go pastą sandałową, robiły na nim nią różne znaki, obsypywały go ryżem i odprawiały różne inne rytuały. Ja, jako jedna z ostatnich,  jako przyjaciółka Sarana robiłam to samo, miało mu to zapewnić piękność w dniu ślubu  i  że spodoba się wybrance oraz dostatek. Wszyscy byli tacy weseli i rozradowani, dzieciaki biegały na dole, można było skosztować pysznych potraw na bambusowych liściach. Saran mówił, że podobna uroczystość jest w domu Sharmili i że zwykle trwa to przez tydzień przed ślubem, a nie jeden wieczór. Oczywiście jeżeli on byłby w Chennai, to również rodzina nie pozwoliłaby, aby on nie miał tygodniowych przygotowań!




Kolejnego dnia wieczorem wynajęty był dom ślubny, był to czteropiętrowy budynek, gdzie na parterze witano gości poczęstunkiem, tam i na trzecim piętrze podawano posiłki, natomiast na ostatnim piętrze była sala dla nas chyba balowa. Zaskakujące dla mnie był fakt, ze na około tysiąc osób które przewijały się przez ten budynek tego wieczoru była jedynie jedna toaleta! Było za to osobne miejsca do mycia rąk na odpowiednich piętrach.

Sala była prawie cały czas pełna, goście siedzieli na krzesełkach, lub stali pod ścianami, grał zespół weselny, narzeczeni, pięknie wystrojeni stali na podwyższeniu (jak na scenie) wraz z najbliższą rodziną, ludzie podchodzili rozmawiali z nimi, i tak jakieś pięć godzin. W między czasie można było zjeść obfity indyjski posiłek, napić się kawy, alkohol nie jest popularny na takich imprezach, przynajmniej u nich w rodzinie, nie jest chyba potrzebny. Ten dzień, to było jakby wesele przed ślubem, bo faktyczna ceremonia z kapłanami miała odbyć się następnego dnia rano, tymczasem to czego byłam świadkiem tego sobotniego wieczoru było jakby zapoznaniem się rodzin, zaprezentowanie się wzajemne.

Uroczystość niedzielna to był ślub, już o 10 rano, piękne, tradycyjne stroje, pachnący jaśmin, przeróżne kadzidła, tradycyjna muzyka, oczywiście jedzenie i ceremonia, jakże inna od naszej. Ja byłam zachwycona Panną Młodą, Sharmili wyglądała nadzwyczajnie pięknie, warkocz z wplecionymi kwiatami, indyjska biżuteria we włosach, na rękach henna. Saran na początku  w kraciastej koszuli, ja wiem , że on ma duże poczucie humoru i do wielu rzeczy podchodzi z dystansem, ale byłam niezwykle zaskoczona. Dopiero potem okazało się, że to właśnie od żony ma w trakcie uroczystości dostać piękną koszulę,  i dostał kurtę, taką inaczej skrojoną elegancką koszulę. Gdy ją założył wyglądał jak bogaty książę z bajki. Wtedy rozpoczęła się sama ceremonia, znowu ryż , kadzidła, kokosy, muzyka, modlitwy, na końcu Saran zawiązał na trzy supełki złoty łańcuch na szyi wybranki i podobno to jest moment, po którym są małżeństwem.



Wszyscy goście zostali poczęstowani lunchem, na koniec obdarowani upominkami i uroczystości dobiegły końca. Dla nas był to początek dalszej podróży.
Wieczorem mieliśmy być już w Pondycherry.




sobota, maja 17, 2014

Chennai, Mamallapuram, Pondicherry


Indie, Lotnisko w Chennai

Udało się, jesteśmy w  Indiach....

Pierwszą książkę o podróżowaniu po tym kraju kupiłam jakieś 8 lat temu i w końcu się udało, muszę przyznać, że głównym bodźcem do tego było wesele Saravanana, kolegi, którego poznałam w trakcie  delegacji w Zurichu kilka lat temu.


Pierwszy dzień  spędziliśmy we trójkę: ja, Paweł, Saran (Saravanan)  oglądając Chennai zza szyb taksówki. Uderzające słońce, tłum ludzki, mnóstwo samochodów, trąbienie sygnalizujące uwaga skręcam, uwaga wyprzedzam, uwaga jadę , uwaga bo wjadę w ..., uwaga zejdź mi z drogi    .... człowieku, kozo, krowo.... Tu nie potrzebne są kierunkowskazy, znaki drogowe też nie szczególnie. Liczy się bardzo uważna jazda i wyczulenie na to co zamierzają zrobić inni.  Po około godzinie dotarliśmy do restauracji, jak zawsze spragnieni indyjskiego jedzenia, od początku podróży staraliśmy się odwiedzać tylko restauracje dla "lokalsów" i było warto. Południowo-indyjskie jedzenie w  całej prowincji Tamil Nadu jest rewelacyjne i według mnie bije Kerale na głowę!


 Jedzenia południowo indyjskiego nigdy wcześniej nie próbowałam. Dla Pawła również było nowością.  Mamy sporo zdjęć tych przysmaków z przeróżnych restauracji- mam nadzieję, że kiedy je będę oglądać mózg przywoła  doznania smakowe raz jeszcze ...

W Chennai mieszkaliśmy w hotelu Leela Palace, po mieście poruszaliśmy się wynajętą na cały dzień taksówką firmy Fasttrack, nie mieliśmy żadnych problemów. Kierowcy płaciliśmy na koniec dnia stawkę firmową i napiwek.
Następnego dnia udaliśmy się do Mamallapuram, leżącego około 30 km od Chennai.  Tam zwiedziliśmy jedne z najstarszych hinduskich świątyń. Na tej wycieczce poznaliśmy naszego super kierowce Kumara, który potem pokazywał nam największe skarby południowych Indii.

W Mamallapuram widzieliśmy trzy obiekty, stare, nie duże, ale niezwykle piękne świątynie:
Shore Temple, Pancha Ratchas i Arjuna's Penance. Warto wspomnieć, że wiele świątyń jest zamknięta pomiędzy 12 a 16 godziną, co trzeba wziąć pod uwagę planując podróż. W drodze powrotnej odwiedziliśmy kompleks  The Tiger Cave oraz takie zoo tylko z krokodylami z całego świata.
W każdym z tych miejsc  przeróżne osoby, wycieczki szkolne oraz rodziny prosiły nas o pozowanie do zdjęć  z nimi. Przy okazji mogliśmy trochę porozmawiać z Hindusami, którzy są według mnie bardzo mili, otwarci i chętni do pomocy. 
Tego dnia udało nam się także odwiedzić sklep  Pothys, z ogromną ilością pięknych sari do wyboru. Nie udało mi się oprzeć i wybrałam sobie tu kreację na wesele Sarana.

Następnego dnia zwiedziliśmy  Chennai.  Pierwszy raz jechaliśmy autorikszą . Ciekawe przeżycie biorąc pod uwagę styl jazdy kierowców. Tego dnia udało nam się zwiedzić   Marina Beach gdzie widać było ogromny brud i biedę ludzi mieszkających w slumsach przy ogromnej piaszczystej, ale koszmarnie brudnej plaży. 







Tego dnia zwiedziliśmy jeszcze katedrę Św Tomasza z grobowcem apostoła, a potem hinduską świątynie Kapaleeshwarar. Kolejnego dnia, po ostatnich uroczystościach weselnych wyjechaliśmy do Pondicherry. Akurat w tym miasteczku nie było zbyt wiele do zwiedzania. ale wieczorny spacer po promenadzie nadmorskiej, pełnej ludzi korzystających z paru godzin wytchnienia od upału był bardzo przyjemny.


Marina Beach Chennai






niedziela, stycznia 17, 2010

I am a ma !


The best New Year ever, My and Pawel's son was born exactly 31st of Dec 2009, I wonder if this blog will be still about travelling or about Rysiu. For sure travelling with baby :)

niedziela, sierpnia 24, 2008

2 girls in Tunisia

Introduction,
I do not know if I would ever go there, Tunisia seemed to be so far away, but there was one event, that I really wanted to participate and I actually went there because of that. Ilies and Hela wedding :)
Me and Pawel we were invited already in Feb I think, so we were planning a trip for quite long time. In June, it occurs that Pawel is irreplaceable at work, so I went with Izabela.

First surprise - Tunisia is not far away, only 3 hours flight from Poznan. One hour to get to Hammamet, and ten minutes to go to the beach. We had accommodation in Hammamet- Jasminie, touristic district of Hammamet, only hotels there... and sandy beaches.

Visiting Tunisia
I noticed after one week that I used to talking to people on the street, I mean I was kind of angry sometimes, we were even rude from time to time, but in general always had good intention, smiling to us and try to get some good conversation. I was not afraid to talk , sometimes I was only tried.

Travelling
We were travelling with buses there, taxis (there is huge amount of them and they searching for customers. All taxi drivers we met were very nice. ) To Tunis we were taking few times this kind of taxi, for 7 people, that waits when it is full and then goes (pretty fast) to the capital. It was very good price and interesting experience. I felt very good in all of those and do not have bad memories.

Buying souvenirs
We were visiting many places (especially to find the proper water pipe for Pawel). We were in Hammamet Jasmine Medina, Old Hammamet Medina, twice in Tunis, and in Naboul.
It was really big challenge cause all the sellers were inviting us to their shops. Screaming to come in every possible language. It was kind of funny, when we passed by the shop they were calling us: Shakiraa, Shakirra, La gazelle, .... For me it was something new, but people there were really like asking you to come, talk, for minute, watch my shop, look what is there , and when only he noticed that you directed you eyes to some particular thing, they want to quickly sell it, even they pack it right away. If you are not really interested to by something, do not try to bargain. It is not worth, usually it really takes time to set up good price for both. After few times, when I really paid too much, I think that I was able to get good price, when both me and he was totally happy. Probably anyway he was even happier :)


Sahara
This was excellent trip, the only event organized by tourist agency we participated.




Comming back home
Kind of strange ... nobody talk to me on the street, I really used to do that.

poniedziałek, marca 24, 2008

The March is still cold in Scotland.

The excellent Valentine present from my fiancé, trip to Edinburgh started Friday, the 6th of March. The airport is very close the city centre, so we quite quickly found our very cosy „Dene guest house”. It was late and cold, much better to stay in nice warm place than sightseeing. The diner in Scottish restaurant „The Room in the town” was great option to taste regional food in very nice atmosphere. The late evening we desperately wanted to go to some real pub, no tourists, only Scots!

The city centre was definitely not an option. The waitress in the pub directed us to some place that was not so easy to find, somewhere on darker side of new town . We entered very crowded pub, people mostly at their forties. I felt really as a foreigner there, but after a while we found very nice companion there – Dave. Drinking beer and whisky we were discussing political problems of Europe :) Me and Pawel, we were both surprised of the Dave's knowledge about Poland and other central, and especially east Europe countries. We were talking a lot about history of our countries, about relation between them. It was really nice time there. Before midnight a girl came and she said to us that she is from South Africa, and she had asked taxi driver to bring her to the place with no tourists, to see real Scottish pub, and are we Scots? So later we were talking also about Africa, drink even more...

We spent whole Saturday visiting the Old Town, the Castle makes of course the biggest impression. It is situated on the huge rock, and there is only one side of the rock that is easy to reach the fortress. There is a main road to the castle on this side. On both sides there are old big houses, with lot of pubs and shops with souvenirs, I think that scarf, blankets with Scottish pattern and of course whiskey are most popular. People from whole the world work there, but definitely not Scots. I was using polish in many places in Edinburgh. We were attending free tour, three hours of walking through the Old Town, listening the stories about the capital of Scotland in heavy rain, wind and hail. Then we went to the castle, the view from there is amazing - Victorian city, then mountains and the see behind them. We spent evening at hostel, eating haggis and drinking hot tee and coffee, watching wicked link and some English tv serials ... with fever.

The idea for Sunday, trip by bus to Loch Ness, and mountains. The weather was not so bad this time, the guide occurs to be charming old man, who knew how to entertain us. He was driving , talking, showing us his homeland, talking about Highlanders for 12 hours.

I made of course many pictures. We came back to Poznan on Monday morning.


poniedziałek, lutego 18, 2008

Poznan- my new home

We almost set up here, still not enough time to write, but I'm very eager to do it soon. Kisses for everyone.

wtorek, września 04, 2007

Berlin

Do Berlina przyjechaliśmy przed południem. Szybko znaleźliśmy hostel, sporo odpoczynku i zwiedzanko. O godzinie 14 zbiórka i cztery godziny na rowerkach z przewodnikiem. To był akurat pierwszy wrzesień, byłam bardzo ciekawa czy przewodnik wspomni o rozpoczęciu II Wojny Światowej. Przewodnik był anglikiem i faktycznie dowiedzieliśmy się od niego sporo o historii miasta i jak wyglądał pierwszy września w Berlinie. Opowiadał głownie o czasach z przed I Wojny Światowej, trochę o Hitlerze ale głównie o podziale Niemczech, o ucieczkach na zachód i o Murze Berlińskim.




Ogólnie bardzo nam się podobało. Dlatego właśnie postanowiliśmy wybrać się na kolejny tur, tym razem po pubach, i tu już nie było takiego fajnego klimatu, ba zamiast dwudziestu osób było około setki. Przychodziliśmy więc do pustego lokalu który przez godzinę stawał się pełny, a potem jak wychodziliśmy znowu świecił pustkami, to chyba nie były ulubione miejsca Berlińczyków!


Następnego dnia udaliśmy się do muzeum Pergamon, gdzie dosłownie zostały przeniesione najpiękniejsze fasady antycznych budowli. W jednej sali ołtarz Pargemoński, w innej pałac z Babilonu. Po południu zwiedziliśmy katedrę i wjechaliśmy na słynną wieżę telewizyjną. Wieczorem pyszna, obfita kolacja w restauracji indyjskiej, cudowny klimat, miła obsługa a to co niezjedzone zostało zapakowane i zabrane do hostelu.
To był ostatni dzień naszych wakacji, już nastepnego dnia Finlandia i Tampere



Najpiękniej jest w Polsce

Po wizycie we Włoszech nie zdążyliśmy nawet złapać oddechu. W niedziele jeszcze Rzym, a w poniedziałek rano rozpoczęliśmy kilkudniową wycieczkę po południowo wschodniej Polsce.
Ja i mój luby, Kasia, Jakub, Oleg, Jochen, Lasse, Jari i Mikko. Wycieczka zaplanowana ze względu na przyjazd Finów dała mi trochę do myślenia. Marze o dalekich podróżach a tak mało zwiedziłam Polskę, w tym roku po raz pierwszy pojechałam do Zamościa, w Bieszczady do Poznania, nigdy nie byłam na Mazurach, Suwałkach czy w Gdańsku. Muszę po nadrabiać zaległości. Pewnie kiedy następni goście przyjadą znowu wyruszymy w Polskę, ale nie Kraków czy Warszawa, ale właśnie tam gdzie nie byłam.

Wypożyczonymi samochodami wyruszyliśmy w trasę. Zwiedziliśmy Kazimierz Dolny nad Wisłą, wieczorem pojechaliśmy do Zamościa. Było już bardzo późno kiedy tam dotarliśmy, ale wciąż mogliśmy podziwiać ładnie odnowiony główny rynek. Pospacerowaliśmy po Starym Mieście i potem zjedliśmy wspaniałą kolacje w restauracji. Noc spędziliśmy w stadninie koni w jednym ogromnym pokoju. Ti był taki przerobiony strych nad stajnią. Słychać było parskanie i odgłosy koników jedzących sianko. Tylko Jari cierpiał, bo strasznie go tam alergia męczyła :(.

Nastopnego dnia polskimi drogami dojechaliśmy po ładnych paru godzinach do Ustrzyk Dolnych, nie duża wieś, parę domów na krzyż, ale wszędzie pokoje do wynajęcia (Wszystkie zajęte).
W Bieszczadach pałeczkę nad wycieczką przejął Paweł. znalazł trasy wycieczek i prawdziwe młodzieżowe schronisko Kremenaros. Godzinę później wchodziliśmy już na połoninę Caryńską.
Myślałam, ze ducha wyzionę, Paweł dzielnie mnie wspierał , a ja go motywowałam jakoś weszliśmy na górę. Oczywiście Finowie już dawno byli na szczycie, ale złóżmy to na garb naszego zmęczenia po wycieczce do Rzymu. Poza tym wszędzie były wspaniałe pejzaże kwiatki, motylki do fotografowania, więc wchodziliśmy bardzo powoli. Pogoda cudna, oczy nacieszyć się nie mogły widokami. Wracaliśmy jak kózki skaczące po skałach (no prawie, może jak kozy). Maszerowaliśmy ładnych parę godzin. Po powrocie na knysze po bieszczadzku, pierogi, pyzy i knedle, wybór był duży porcje małe, a potem idziemy się bawić.

Zabalowaliśmy porządnie, do tego stopnia, że wszyscy śpiewali polskiego rocka, nawet nie znając polskiego. Rano okazało się , że niektórzy zgubili buty w tańcu, wszystko się lepi od wiśniówki, chłopaki miny nie wyraźne, a przecież Tarnica na nas czeka!!!

DAMY RADĘ.
Daliśmy, z Wołosatych na szczyt Tarnicy, a potem Szerokim Wierchem do Ustrzyk Dolnych.
To był dzień kiedy doszłam pierwszy raz do moich fizycznych barier. Bolały mnie mięśnie, głowa, ale miałam potrzebę wejścia na tą górę, wymęczenia się do ekstremum, podejście na szczyt i świadomość, że za chwile skończy nam się woda. Resztkami sił wdrapałam się na szczyt (Finowie już byli i właśnie wracali) Potem kilka ładnych godzin o suchym ...
Dobrze, że nam widoki rekompensowały wszystko, było wciąż cudnie, brakowało mi tego bardzo, tych widoków, tego falowania zmysłów. Zapachu gór. Tego wieczoru nie miałam siły już na nic.
Nawet Finowie, Paweł też był jak z krzyża zdjęty. Tylko Kaśka była pełna energii !! Przynajmniej mogę powiedzieć , że jak byłam młodsza, też się tak nie męczyłam. Byłam strasznie szczęśliwa, dobrze mi było takiej wykończonej....

Wracaliśmy przez Solinę, potem Sandomierz, piękne miasteczko. Pan przewodnik , którego przypadkiem załatwiliśmy, albo sam zaoferował swe usługi, już nie wiem jak to było, w każdym razie poopowiadał nam po mieście, ja, Paweł i Jakub staraliśmy się tłumaczyć trochę na angielski.
Muszę przyznać, że sporo się dowiedziałam, mimo, że wszystko trwało może godzinę. Pan przewodnik nie dostał wystarczającego wynagrodzenia, czego nie omieszkał mi powiedzieć, ale machnął ręką i poszedł, albo ja straciłam już poczucie wartości polskiego złotego. Dziwne to było, w każdym razie namówił nas na wyjazd do zamku w Krzyżtoporze. Pojechaliśmy tam już sami, było już ciemno, ale udało nam się wejść! Było super, po omacku chodziliśmy po ruinach pstrykając zdjęcia by oświetlić sobie drogę przejścia. Fajna zabawa, nietoperze latały, nikogo więcej oprócz nas. Niestety nie spędziliśmy tam dużo czasu, ale muszę tam kiedyś wrócić!

Czwórka w Rzymie

Termini

Spotkamy się przed głównym wejściem na Termini (dworzec kolejowy w Rzymie) powiedziałam Pawłowi przez telefon wyjeżdżając z Florencji. Czekał na peronie. Zabraliśmy wszystkie rzeczy i po powitaniu z mamami, pojechaliśmy do naszego mieszkania w Rzymie. Dzielnica nie sprawiała najlepszego wrażenia, ale była blisko centrum i co rano był na niej targ warzywny. Mieszkanie okazało się być bardzo wygodne. Szybka przekąska i jedziemy zwiedzać Wieczne Miasto!!

Rzym 11.08.2007


Panteon
Rozpoczęliśmy od Panteonu, zrobił na mnie ogromne wrażenie, ten dom wszystkich Bogów przez trzynaście stuleci miał największą kopułę świata, dopóki nie wybudowano Katedry Matki Boskiej Kwietnej we Florencji :), pochowano tu między innymi Rafaela. Panteon jest bardzo regularny i jednocześnie wielki. W centrum Kopuły jest wielka dziura, myślałam, ze jest tam szyba, jednak deszcz przez tę dziurę pada, a w podłodze są kanały odprowadzające wodę, wygląda to śmiesznie.

Później spacerkiem poszliśmy do fontanny di Trevi, najbardziej znana barokowa fontanna Rzymu. Fontanna przypomina fasadę budynku. W centrum, stoi Neptun na rydwanie zaprzężonym w dwa konie. Piękny początek wycieczki. W mieszkaniu, w czasie kolacji planowaliśmy kolejne dni.










12.08
Koloseum, Forum Romanum, Palatyn



Do koloseum dotarliśmy dość wcześnie, jednak już kolejka była ogormna, na szczęście mieliśmy zarezerwowane bilety i nie czekaliśmy jakoś bardzo długo. Zwiedzając Rzym, wcześniejsza rezerwacja biletów wstępu jest na prawdę świetnym pomysłem, oszczędza się dużo czasu i można poświęcić się spokojnemu kontemplowaniu sztuki. Do Koloseum dojechaliśmy od strony łuku Konstantyna Wielkiego. Po lewej stronie placu było wejście na Forum Romanum, po prawej

Koloseum, nie było takie wielkie jak sobie wyobrażałam, ale i tak imponujące. zzSpacerowaliśmy po nim przypominając sobie historię starożytnego Rzymu i przybyłych tu Chrześcijan. Koloseum ma kształt elipsy, nie koła, a jego mury są bardzo zniszczone, pewnie byłoby cale rozgrabione i zniszczone dokumentnie, gdyby w XVIII nie zostało uznane za miejsce męczeństwa pierwszych Chrześcijan i objęte opieką. Główna arena budynku jest do częściowo przykryta podłogą z desek, a w drugiej części widać pomieszczenia pod areną. Drewniana podłoga była dawniej przykryta piaskiem ii na niej odbywały się występy.

Po wizycie w Koloseum w upalnym słońcu spacerowaliśmy po Forum Romanum, starając się czytać informacje o jak największej ilości zabytków, a tam prawie każda kolumna była pozostałością po innej świątyni, więc forum było praktycznie całkowicie zabudowane. Trudno po pozostałych ruinach wydobyć piękno tego miejsca, Pomagają bardzo symulacje komputerowe i grafiki, które prezentują Forum Romanum w czasie jego świetności: LINK.


Prosto z Forum Romanum poszliśmy na jedno z siedmiu wzgórz Rzymu - Palatyn. Podobno tutaj zamieszkiwali pierwsi Rzymianie i tutaj wilczyca karmiła Romulusa i Remusa. Później znajdowało się ty wiele świątyń i willi bogatych i wpływowych mieszkańców miasta.








13.08
Watykan
Poradzono nam, aby wybrać się do Watykanu w poniedziałek, kiedy jest najmniej turystów.
Mimo, ze byłyśmy tam według nas dość wcześnie, to przywitała nas 3 km kolejka do Muzeum Watykańskiego! Tu niestety nie można było zarezerwować biletów. Udało nam się trochę wcisnąć w tłum i wejść o dość dobrym czasie do muzeum.
Muzeum, które ufundował papież Juliusz II, umieszczone jest w pałacu Watykańskim, gdzie dawniej zamieszkiwali papieże. Znajdziemy tu dzieła zbierane przez nich przez wiele wieków. Tworzyli dla nich najlepsi artyści świata. Przede wszystkim jest tu słynna Kaplica Sykstyńska z freskami Michała Anioła, pokoje zdobione przez Rafaela. Mnie najbardziej podobała się sala z rzeźbami zwierząt, były tak piękne i dokładnie rzeźbione, ze wyglądały jak żywe.


Po muzeum poszliśmy do grobu papieża Jana Pawła II i grobu św. Piotra, weszliśmy na kopulę katedry św. Piotra, mnóstwo turystów ciasno, piękne widoki ale szybko wróciłam na dół, do samej katedry. Ogromnej, majestatycznej chwalącej wielkość Pana.


14.08
Ostia plaza
Po zwiedzaniu wypoczynek, autobus, metro i kolejka i już jesteśmy nad morzem Tyrreńskim.
Słońce na czystym niebie, ja posmarowana 30 leżę bezpiecznie na leżaczku. Mama i pani Danusia spacerują, Paweł czyta, ja zbieram muszelki, co chwilę jakiś handlarz z drinkami, kokosami, szalikami, sukienkami. Obok kawiarnia i restauracja, musimy przyjechać jeszcze raz :) Wieczorem Piazza Navona, Campo di Fiori, wieczór w Wiecznym Mieście.




15.08
plac Wenecki, Kapitol i muzeum Kapitolińskie.

Po odpoczynku znów rześcy i żwawi wyruszyliśmy na zwiedzanie. Najpierw plac
Wenecki zaprojektowany przez Michała Anioła, potem muzeum Kapitolińskie,
gdzie można zobaczyć słynną wilczycę karmiącą Romulusa i Remusa.
Potem zwiedzaliśmy pomnik wiktora Emanuela II, słynne El Victoriano lub
"tort wenecki", duży biały i zasłania wzgórze kapitolińskie. Ale widok na

Forum Romanum i na całe miasto jest wspaniały!



16.08
Ostia plaża
Nie chcemy uciekać słońcu, wysmarowani już tylko filterem15 twardo leżymy na plaży!

17.08
via Appia

To był chyba najwspanialszy spacer dla mnie, tego dnia czułam się częścią obrazu, niesamowite uczucie, było tak pięknie jak w bajce, szliśmy w upalnym słońcu tą starą, kamienistą drogą, pośród spalonej trawy i wielkich zielonych drzew przypominających parasole, przy drodze ruiny, pomniki, i przebiegający od czasu do czasu poboczem (bez koszulek) spragnieni sportu Włosi.W katakumbach chłodno i sporo turystów, ale na via Appia spokój i prawie pusto. Jaka to odmiana. Po drodze wyszliśmy do kościółka " Quo vadis Domine", upamiętniającego
miejsce gdzie św. Piotrowi pojawił się Jezus i zawrócił go do Rzymu. W kościółku tym jest nawet pomnik Sienkiewicza :).
a potem już tylko spacer w obrazie pt. "Pejzaż włoski".




18.08
Schody Hiszpańskie, park, Plac Wszystkich Ludzi

Spacer rozpoczęliśmy przy schodach Hiszpańskich, urocze miejsce, ale niezwykle zatłoczone, co chwilę jakiś uliczny sprzedawca dochodzi i usiłuje coś wcisnąć, a to kartki, latające plastikowe ufo, pistolet na bańki mydlane, dziwne zabawki, kwiatki, torebki, chusty .... musiałam to z siebie wyrzucić, tak było niemal codziennie.

Później wyszliśmy z zatłoczonych alejek i odpoczywaliśmy w parku Villa Borghese na trawce. Do samej willi Borghese weszliśmy tylko na moment, nie mieliśmy siły na zwiedzanie kolejnego muzeum, tylko spacer pięknym parkiem aż do tarasu widokowego. Z tego miejsca, mogliśmy podziwiać bazylikę św. Piotra, Jana na Laretanie i wiele innych miejsc, które wcześniej zwiedzaliśmy. Piękne zamknięcie wycieczki:) z tym, ze na dole
czekał na nas jeszcze niesamowity Piazza del Popolo czyli plac Wszystkich Ludzi, z dwoma symetrycznymi kościołami bliźniakami, wspaniałym obeliskiem egipskim w centrum i trzema
pięknymi fontannami! Cudny plac.





19.08
powrót

Wycieczka była wspaniała, zakochałam się w Rzymie, piękne miasto pełne słońca, którego mi tak często brakuje na północy. Pełne zabytków, kolorów, owoców,pamiątek, ludzi

Florencja z Mamusią

Florencja z Mama, 08-11.08.2007

Wakacje zaplanowane 3 miesiące wcześniej i wreszcie nadszedł ten dzień. Nie spalam prawie cala noc, rozmyślając o podroży. Wsiadam w samolot o 7 rano z Helsinek do Rzymu, Mama wylatuje o 11.oo z Warszawy. Spotykamy się na Fiumicino i razem jedziemy do Florencji.


Wszystko poszło gładko, wieczorem dotarłyśmy już razem do miasta Michała Anioła. Mimo późnej pory, zostawiłyśmy
tylko rzeczy w hostelu i poszłyśmy na spacer po niemal pustym mieście, nieliczni turyści wracali z restauracji, było cicho, spokojnie, biel fasady kościoła Santa Croce pięknie kontrastowała z ciemną ścianą nieba. Obok na ogromnym cokole stał Dante.





Dzień drugi





Wczesne śniadanko w pobliskiej kafejce, pełnej Włochów pijących
poranną kawę, kaleczone włoskie zdania, by przypodobać się mieszkańcom.

O 9 już jesteśmy pod Uffizi, cztery godziny obcowania z najlepszą
sztuką średniowiecza i renesansu, oglądamy "Wenus z Urbino" Tycjana,
"Narodziny Wenus" i "Wiosnę" (La Primavera) Sandro Boticellego, wiele wspaniałych rzeźb, tylko
gdzie jest David, ups, chyba w innym muzeum (byłam przekonana że w Uffizi).



Po obiedzie w przeciwną stronę, znowu do kościoła Santa Croce. Zdjęcia
przy twórcy Boskiej komedii i do kościoła. Zrobił na mnie ogromne
wrażenie, piękny, bogato zdobiony , ale przede wszystkim pełen
grobowców ludzi o których uczyłam się jeszcze w szkole średniej.
Michał Anioł, Galileusz, Niccolò Machiavelli, spotkaliśmy grupę Polaków z przewodnikiem. Dołączyłyśmy się do nich i dzięki temu zobaczyłyśmy miejsce pochówku Michała Kleofasa Ogińskiego,
którego poloneza "Pożegnanie Ojczyzny", grałam w szkole muzycznej,
nawet pusty grobowiec Dantego, przygotowany dla wielkiego artysty,
wygnanego niegdyś z miasta za poglądy polityczne.

Wieczorem spacerowałyśmy w okolicach mostu Złotników - Ponte Vecchio, na którym są maleńkie sklepy jubilerskie, z przepięknymi wystawami wszelkiej biżuterii. Most ten jest najstarszy we Florencji i tak też wygląda. Spacer zakończyłyśmy na Placu Senatorskim
w restauracji Paszkowski. Podobało mi się, słuchałyśmy włoskiej muzyki na żywo, popijałyśmy drinki. Fajnie tak z Mamą :).




Dzień trzeci

Z samego rana udałyśmy się do Galleria dell'Accademia, aby zobaczyć oryginalnego Dawida,który jest jest przepiękny. Na ekranie obok można było
obejrzeć każdy detal rzeźby, których nie zauważa się z dołu, jak żyły czy
kamień w ręce bohatera. Muzeum nie jest zuże i nic tam nie było już aż
tak interesujące, ale dla samego 5-metrowego Dawida warto pójść!.



Przed południem dotarłyśmy do centrum, do katedry Matki Boskiej Kwietnej.
Florencja jest tak piękna i pełna cudownych miejsc, że chyba trzeba by
ją zwiedzać przez rok, żeby wszystko zobaczyć. Wszędzie pełno zabytków
lub po prostu uroczych kątów, z kafejkami lub małymi restauracjami, w
których warto się zatrzymać. Niestety, miasto jest również
przepełnione turystami i niezmiernie drogie. Wracając do katedry, jest
na prawdę ogromna, wyłożona na zewnątrz piękną, zielono-białą mozaiką.
Wewnątrz ogromna przestrzeń, ale nie ma grobowców, wzrok przyciąga
kopuła, 423 schody i widzimy ją z bliska od wewnątrz, a potem
wspaniały widok na miasto z najwyższego balkoniku.

Po zwiedzeniu Duomo, udałyśmy się do muzeum katedralnego z piękną drewnianą rzeźbą Donatella przedstawiającą starą Marię Magdalenę, także Pieta Michała Anioła, nie ta sławna, inna , nie dokończona, za to z twarzą artysty w postaci św. Józefa. W tym muzeum spędziłyśmy więcej czasu niż przewidywałyśmy, na zewnątrz był straszny deszcz, nie było w pobliżu
nikogo kto sprzedawał by parasole, więc w jednej z sal
kontemplowałyśmy sztukę, siedząc wygodnie na miękkich ławkach przez
dodatkową godzinę.



Późnym popołudniem wybrałyśmy się na spacer na
drugą stronę rzeki Arno, dotarłyśmy nie bez trudu na taras widokowy
Michała Anioła, gdzie na środku stoi brązowa kopia Dawida. Widok z
tarasu przepiękny na całą Florencję i otaczające ją góry.

Wracałyśmy powoli, szukając przy okazji dobrego miejsca na kolację,
znalazłyśmy restaurację z widokiem na most Vecchio, pijąc włoskie wino
rozmawiałyśmy o Florencji i o miejscach, których nie udało się
zwiedzić i o Rzymie, bo już następnego dnia zawitamy do Rzymu.